Dziś bez pośpiechu. Wyszedłem przed ósmą. Nocleg zarezerwowany czeka. Znów góry. Niby 300 m n.p.m. Co to za góry. Tyle, że wysokości względne są nie wiele mniejsze. Przez 14 km żadnej wioski. Tylko iść.
Przedwczoraj z drzewa przy drodze zająłem kartkę z jakimiś wierszem. Autor tegoż prosił, żeby zabrać tę kartkę gdzieś dalej, w nowe miejsce na Camino. Właściciel schroniska przetłumaczył mi tekst wiersza. Tłumaczenia jednej strony zrozumiałem tyle, że kto sieje, ten ma co jeść. Pięknie, zakładając, że nie sieje paniki.
Znalazłem całkiem przyjemny nowy adres dla kartki i przywiązałem ją do drzewa.
Dalej panoramy, widoki. Schodząc z któregoś wzgórza wryło mnie w ziemię. Coś, co wydawało się być jakąś chmurą między wzgórzami było oceanem. Oszołomiony, ogłuszony i zahipnotyzowamy widokiem szedłem przed siebie, niemal nie odrywając wzroku od odległej jeszcze tafli wody. I tak zszedłem do miejscowości o wdzięcznej nazwie Cee. Prawie jak ccc. Jak ocean, to port. A, że było tuż po południu, to w barze zamówiłem bocadillo calamares. Raz tylko jadłem tak dobre kałamarnice - wieki temu, w Stambule. Były tak pyszne, jak wtedy.
Widok czystej wody w oceanie strasznie rozleniwia. Kusiło, żeby tak na kilka chwil bachnąć się na plaży. Taki mały kwadrans. Przekupiłem lenia obietnicą plażowania, ale jeszcze nie dziś. Niecałe dwa kilometry od Finisterre zaczyna się piaszczysta plaża i ciągnie się do portu w miasteczku. Zająłem buciory i poszedłem już plażą. Wszystkie kryzysy minęły jak ręką objął. Toteż nie zatrzymywałem się w schronisku, tylko podreptałem prosto na Cape Finisterre. Cabo Finisterra, ostatni punkt Camino. Tak naprawdę jest to jeden z dwóch punktów. Jest jeszcze Muxia, do której zwyczaj pielgrzymowania powstał później.
Dotarłem na przylądek. Ale było przyjemnie. Dalej już się nie da iść.
We wspaniałym nastroju zacząłem wracać do Finisterre. Słońce wreszcie zaczęło wywiązać ze swoich obowiązków. Jakiś facet na dudach grał celtycką muzykę. Kilka metrów od niego siedział pies. Bez miski, bez wody. Biedakowi tak bardzo chciało się pić. Wyjąłem bidon, kubek i nalałem psu wody. Podszedłem do pana, który sobie grał w najlepsze i stanąłem obok niego tak blisko, że zrozumiał, że czegoś od niego chcę. Przestał grać. Zapytałem go po angielsku, gdzie ma wodę dla psa. Pan nie do końca rozumiejąc co się dzieje odpowiedział: Yes, good dog! Ciśnienie skoczyło mi. Spróbowałem krzyżówką angielskiego i hiszpańskiego, gdzie masz wodę dla psa?! Z wyraźnym wykrzyknikiem. Yes, good dog! Możliwe głośno powiedziałem idiocie, że psu chce się pić, że powinien mieć wodę dla niego, tak głośno, żeby wszyscy wokół słyszeli. Nie pomogło. Maksymalnie wkurzony wracałem do miasta. W połowie drogi spotkałem przy źródle młodego Francuza i tłumacząc mu wszystko, poprosiłem, żeby dał psu wody. Najchętniej bym temu facetowi jego celtyckie dudy wepchnął do gardła.
Wkurzony do potęgi wróciłem z końca świata.
Zadekowałem się w schronisku. Poszedłem na rybę, zwiedzłem miasto.
Nadal mnie trzęsie, gdy pomyślę o tym psiaku.
wtorek, 31 maja 2016
31 maja. Finisterre.
poniedziałek, 30 maja 2016
30 maja. Do Olveiroa.
Od rana deszcz. Powinienem stwierdzić, że moja dotychczasowa wiedza o klimacie Hiszpanii nadaje się do kosza, ale... Weź tu powiedz, że tu jest Hiszpania. Zaraz się nadyndają, że tu nie Hiszpania, tu jest Galicia! Oczywiście... Galicia w Hiszpanii :-P.
Tak, czy owak padało ze dwie godziny. Ciśnienie tak niskie, że myślałem, że zaziewam się na śmierć. Koło dziesiątej zaczęło wychodzić słońce.
Od razu wszystko miało lepsze kolory.
Po drodze natknąłem się na fontannę, która w rzeczywistości była rurą wystającą ze ściany, a woda z niej, zanim trafiła do przydrożnego rowu, wpływała do niewielkiego basenu. W sumie nic niezwykłego, trochę glonów i już. Pewnie nie zwróciłbym uwagi, gdyby nie wrodzona ciekawości. Może tam co żyje? A w baseniku ze 30 traszek. Co one tam bezwstydnice robiły. To była bardzo krępująca sytuacja. Dlatego prawie pół godziny siedziałem przy basenie i czyniłem hydrobiologiczne obserwacje. :-) Żeby tak traszki podglądać. Nie ładnie.
Lasy się skończyły. W krajobrazie tylko pastwiska, łąki, pola i trochę zadrzewień. Krajobraz trochę jak z pogórza, choć mnie jakoś na myśl Beskid Niski przyszedł. Piękne widoki, a w przerwie wioski o specyficznym zapachu kieszonki dla bydła i obornika. Znaczy się śmierdziało okrutnie.
Droga długa. Chyba powoli bierze mnie zmęczenie. Dzisiejsze 34 km były dużo trudniejsze niż dwa tygodnie temu. Dużo asfaltu, a to nogom nie służy. Dobrze, że namiot i matę zostawiłem w depozycie w Santiago.
Noclegi zarezerwowane prawie wszystkie. Tylko iść.
Jutro Fisterra/Finisterre. Czyli koniec starożytnego świata.
niedziela, 29 maja 2016
29 maja. Camino Fisterra - Muxia czas zacząć.
Przed ósmą byłem przed katedrą. Plac pusty. Jaki widok. Szkoda, że znowu chmury i deszcz.
W tym miejscu kończy się Camino Francés i zaczyna Camino Fisterra - Muxia. 120 km kolejnej przygody. Ludzi już mało. Można iść samemu i wokół nikogo.
Trochę lunęło. Mniej, czy bardziej - tego nie pamiętam. Po co się wkurzać na coś, co ode mnie nie zależy. Popadło. Wyszedłem za miasto. Od zachodu Santiago wygląda wspaniale. Katedra góruje nad miastem. Zupełnie tego nie widać idąc Camino Francés. Jak to mawia profesor Stołowska - góry kopcą. Po ulewie znad eukaliptusowych lasów zaczęły podnosić się smugi mgieł. Stalowe chmury wisiały nad wzgórzami, ale od wschodu, znad miasta, zaczęło świecić słońce. Wielkie drzewa, wzgórza, chmury, słońce, mgły, jak w lesie deszczowym. Zamurowało mnie. Ale widziałam kilka osób, które też przystanęły.
W lesie zupełnie zmieszał się zapach eukaliptusów i sosen. Rozgrzane słońcem pachniały nieziemsko. W wioskach kwitnące cytryny, pomarańcze, jabłonie, jaśminowce, dziki bez, róże. Wszystkie te zapachy obok siebie. Kolorowo.
Że weekend jest, to po wioskach festyny najróżniejsze. Życie małych społeczności w pełni.
Nie mogę już powiedzieć, że nie słyszałem celtyckiej muzyki granej na dudach. Słyszałem!!! I to nie na festynie, ale w środku na pozór spiącej wsi. Jest moc!
Ulewne deszcze sprawiły, że wszystkie potoki i rzeki wezbrały. Starszyzna wyległa na mosty, patrzy w wodę, kręci głową i wraca do domu.
Dotarłem do miasta Negreria, kolejnej miejscowości se vende - na sprzedaż.
21 km od Santiago.
Jest...!!!