Dotarłem. Trudno mi w to uwierzyć, ale udało się. Poranek i przedpołudnie były całkiem przyjemne. Dookoła na wzgórzach albo lasy, albo spowite poranną mgłą pastwiska. W powietrzu swoisty zapach i odgłosy dzwonków. Wszędzie stada owiec. Jak na Podhalu. Nawet na myśl mi przyszły oscypki. Komu by nie przyszły? Ale zaraz pojawił się w głowie tekst pewnej młodej damy z Sieradza, która jak nikt potrafi powiedzieć "No, hello! " I oscypki odleciały.
Mgły się podniosły, albo opadły, sam nie wiem, ale słońce zaczęło grzać. W porównaniu z dniem poprzednim, gdzie w wyższych partiach Pirenejów jeszcze zima się nie skończyła, dziś było całkiem ciepło :-) I o ile wczorajszy dzień był z pieśnią na ustach i to pieśnią nie byle jaką, bo o Rolandzie (tutaj Roland stanął na kamieniu, tutaj Roland zadął w róg, patrzę na drzewo i myślę o Rolandzie... Nie, te drzewa tego nie pamiętają :-P), o tyle dziś oddałem się niemalże w całości przyrodzie. Dziesiątki gatunków storczyków, pachnące zioła, mnóstwo motyli, ptaków i czego dusza zapragnie. Bosko.
Wczesnym popołudniem na horyzoncie pojawiły się moje drępczące Japonki. Nie ma jak dobry doping. Dodałem gazu i poszedłem dalej. Ale przed wieczorem nawet wściekły byk nic by nie pomógł. Było ciężko. Upał zrobił swoje. Pranie w pralce, luksus! Może jeszcze krótki spacer i spać. Pamplona do zwiedzania o świcie.
P.S. Siedem Peruwianek przy jednej pralce... Tego nie da się opisać. Ale trwa to zdecydowanie za długo!
środa, 4 maja 2016
Pamplona
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)