Źle mi się tej nocy spało. Łóżko skrzypiało przy najmniejszym ruchu, tercet egzotyczny chrapał okrutnie. Od czwartej o niczym innym nie myślałem, jak tylko już iść. Przed piątą zaczęły się pierwsze ruchy, to wykorzystując okazję wstałem, szybko się spakowałem i w drogę. O szóstej byłem już na ulicy i wpatrywałem jakiegoś otwartego baru. Długo to nie zajęło. Kwadrans po szóstej już piłem poranną kawę.
Wymaszerowałem z miasta kilka minut później. Gwiazdy były na niebie.
Za ostatnimi zabudowaniami otworzyła się rozległa panorama na okoliczne wzgórza. W golinach zaległy jeszcze poranne mgły i tylko szczyty niczym wyspy wystawały z wielkiego morza mleka.
Niebawem zaczęło się rozjaśniać, mgły opadać, a wszystko rzucać długie cienie. Krajobraz rysował się ciepłych barwach.
Robiło się ciepło. Ale nie 30 st. C, oj nie. Ciepło jak na tutejsze (mam takie wrażenie) standardy. Wg prognozy pogody będzie maksymalnie 18 st. C i może popadać i zagrzmi.
W pierwszej kolejności droga prowadziła przez lasy dębowe. Drzewa oplecione bluszczem tak gęsto, jakby ten chciał właśnie wycisnąć z nich ostatnie soki. Mokra po wczorajszym deszczu ściółka pachniała tak, jak tylko las dębowy pachnieć może, wyraźnie i ostro. Potem łąki niedawno co skoszone pachnące świeżym sianem. Dalej plantacje sosny wygrzane już przedpołudniowym słońcem z powietrzem słodkim i żywicznym. A na koniec lasy eukaliptusowe, w których zapach jak w aptece.
Czasem gdzieś nad strumykiem zielsko nadwodne swoją aromatyczną nutę dorzuciło.
Wyjątkowo pachnący dzień.
O 14 dotarłem do Arzúa. 39 km do Santiago.
czwartek, 26 maja 2016
26 maja. Eukaliptusowe lasy.
Atrybuty pielgrzyma.
Prawdziwy pielgrzym wędrujący do Santiago de Compostela powinien być wyposażony kilka artefaktów, bez których ani rusz. Wszystko można nabyć w większości sklepików i na każdym przydrożnym straganie.
Pierwsza muszla św. Jakuba. Tu do wyboru, do koloru. Im większa, tym lepsza. Koniecznie z namalowanym krzyżem tegoż świętego i przytroczona czerwonym sznureczkiem do plecaka.
Drugi atrybut pielgrzyma to kij. I tu znów - im większy, cięższy tym lepszy.
Trzeci to bukłak na wodę. Oferta obejmuje najróżniejszy sort bukłaków. Skórzane, z tykwy i najróżniejszego rodzaju chińskie plastiki. Największą popularność mają plastikowe z dalekiego kraju.
I tak już po kilku dniach pielgrzymki kije lądują osamotnione w barach, alberguach lub gdzie popadnie, bo strudzony wędrowiec nie ma już siły drąga dźwigać.
Piękne, wielkie muszle, o ile nie były zabezpieczone, pękają przy zbyt żywiołowym odłożeniu plecaka, a plastikowe cudo odbarwia się na słońcu, a wody i tak się w nim nie niesie.
Moja muszla jest najzwyklejsza, na szarym sznureczku i jest git. Zamiast drąga kije do nordic walking - bardzo pomocne! Zawsze można nimi narysować coś na piachu, pobawić się w "uwolnić rzekę", itp. Ale poważnie rzecz biorąc, nie wyobrażam sobie wędrować bez nich. Bukłaczka też nie mam. Porządnego bidonu nic nie zastąpi.
Ale jest jeszcze jedna rzecz, bez której na prawdę nie ma co startować. Oryginalny credencial del Peregrino, czyli tzw. paszport pielgrzyma.
Poza tym, że jest świetną pamiątką wędrówki, to upoważnia do noclegów w alberguach, czyli schroniskach dla pielgrzymów. W tym przypadku, kupuje się je tylko w upoważnionych do tego miejscach. Oczywiście można też na straganie, ale wtedy na noc do hotelu. I tak zamiast zapłacić 5 euro za noc, płacimy 35 euro. Nie wiem, jak na to patrzą prywatne schroniska, ale w miejskich nie ma co próbować.
Oprócz przepustki do schronisk, w paszporcie zbiera się pieczątki z odwiedzanych miejsc.
Kiedy w moim paszporcie zaczęły z wolna kończyć się miejsca na stemple, zapytałem w schronisku, co powinienem zrobić. I wtedy dostałem miniwykład. W credencialu zbiera się wyłącznie stemple ze schronisk i odwiedzanych kościołów, a nie z barów, jak to u mnie często bywa. Zadałem wiec pytanie: Co mam zrobić, skoro w Hiszpanii prawie wszystkie kościoły są zamknięte, a wszystkie bary otwarte? Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Wzruszenie ramion wszystko wyjaśniło.
Ale zbieranie pieczątek to nie wyścigi, o czym nie każdy wie. I tak brać maści różnej, z dominacją jednej, której nie wymienię, by nie być posądzonym o jakieś uprzedzenia, zbiera pieczątki wszędzie, gdzie się da. W sklepie rybnym, warzywniaku i najróżniejszych innych miejscach wzbudzając powszechne zdziwienie.