Od rana deszcz. Powinienem stwierdzić, że moja dotychczasowa wiedza o klimacie Hiszpanii nadaje się do kosza, ale... Weź tu powiedz, że tu jest Hiszpania. Zaraz się nadyndają, że tu nie Hiszpania, tu jest Galicia! Oczywiście... Galicia w Hiszpanii :-P.
Tak, czy owak padało ze dwie godziny. Ciśnienie tak niskie, że myślałem, że zaziewam się na śmierć. Koło dziesiątej zaczęło wychodzić słońce.
Od razu wszystko miało lepsze kolory.
Po drodze natknąłem się na fontannę, która w rzeczywistości była rurą wystającą ze ściany, a woda z niej, zanim trafiła do przydrożnego rowu, wpływała do niewielkiego basenu. W sumie nic niezwykłego, trochę glonów i już. Pewnie nie zwróciłbym uwagi, gdyby nie wrodzona ciekawości. Może tam co żyje? A w baseniku ze 30 traszek. Co one tam bezwstydnice robiły. To była bardzo krępująca sytuacja. Dlatego prawie pół godziny siedziałem przy basenie i czyniłem hydrobiologiczne obserwacje. :-) Żeby tak traszki podglądać. Nie ładnie.
Lasy się skończyły. W krajobrazie tylko pastwiska, łąki, pola i trochę zadrzewień. Krajobraz trochę jak z pogórza, choć mnie jakoś na myśl Beskid Niski przyszedł. Piękne widoki, a w przerwie wioski o specyficznym zapachu kieszonki dla bydła i obornika. Znaczy się śmierdziało okrutnie.
Droga długa. Chyba powoli bierze mnie zmęczenie. Dzisiejsze 34 km były dużo trudniejsze niż dwa tygodnie temu. Dużo asfaltu, a to nogom nie służy. Dobrze, że namiot i matę zostawiłem w depozycie w Santiago.
Noclegi zarezerwowane prawie wszystkie. Tylko iść.
Jutro Fisterra/Finisterre. Czyli koniec starożytnego świata.
poniedziałek, 30 maja 2016
30 maja. Do Olveiroa.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)