Zimno jak diabli. 7 stopni, odczuwalne... 1 stopień. Pomyślałem, że zabłądziłem. To chyba Szkocja, bo nie Hiszpania.
Droga nudna. W sumie plan obejmował tylko dojście do Burgos, 20 km. Nic ciekawego na trasie.
Najgorsze jednak było przejście przez przedmieścia. Najpierw 3 km przez strefę przemysłową, potem 3 przez blokowisko. Coś okropnego. Kto wytyczył trasę w takim miejscu? Na poprawę humoru wszedłem do warzywniaka. Nic tak nie poprawia samopoczucia, jak porządny sklep z warzywami. Nawet udało się mi kupić... No właśnie co? To będzie kolejna zagadka. Tak, czy owak, owoce te przywołują dobre wspomnienia.
W Burgos pogoda poprawiła się. Słońce! I nadal zimno.
W Albergua Municipal szybkie pranie, prysznic i w miasto.
Starówka cukiereczek.
Poszedłem do katedry. 2 godziny zwiedzania to mało. Zatonąłem w wieku XV, XIV... aż po ślady z IX. Niewiarygodne dzieło sztuki architektektonicznej, rzeźbiarskiej i malarstwa.
To trzeba zobaczyć i poczuć. Tego nie da się opisać. Przewodnik, który temu poświęcił kilka stron... Bryk to nędzny.
Potem już do baru na małe urodzinowe co nieco :-)
środa, 11 maja 2016
Droga do Burgos.
11 maja
Piękny urodzinowy poranek. Obudziłem się koło 6. Słyszę, że kapie. Bębni o namiot, aż miło. No dobrze, jeszcze chwilę. Ale są sprawy, których na później odłożyć się nie da. Wychodzę. 6.10. Zimno, ciemno, mokro i już jakiś nawiedzony peregrino z czołówką maszeruje. No, nieźle! Świr! Wracam do namiotu... Całe stado leci. Myślałem, że tamten to szczególny przypadek, ale to był pilot... Reszta brnęła przez noc za nim.
Położyłem się. Jeszcze kilka chwil. Słyszę, że kolejny klucz leci i zaczęły się pozdrowienia, Buen Camino. No to już snu nie będzie.
Wstałem. Zjadłem śniadanie i w drogę do Burgos.
Z Belorado do Atapuerca.
Co prawda wczoraj przed snem przeczytałem w przewodniku opis trasy, ale uwagę skupiłem na zabytkach i historii okolicy. Uciekło mej uwadze jedno... pod górę! Może wcale nie tak dużo, bo 400 m, ala jak się tak ciągle wchodzi i schodzi, to suma podejść robi się konkretna. Potem dopiero zrozumiałym stało się, dlaczego w średniowieczu San Juan de Ortega założył szpital dla pielgrzymów. Skądinąd szkoda, że tak mało osób zagląda do wnętrza przyległego do szpitala kościoła. Romańska absyda w stanie nienaruszonym przetrwała późniejszą rozbudowę.
Ale nie o zabytkach.
Kolejna wczesna wiosna w tym roku. Pierwsza w Polsce, druga tydzień temu w Pirenejach, trzecia dziś. Po zejściu z Pirenejów zaczęło się robić zielono i ciepło. Potem pojawiły się palmy w ogrodach, młode figi i migdały na drzewa. A tu wszystko zniknęło.
Lasy zupełnie bez liści i znów kwitną narcyzy, pierwiosnki, dzikie hiacynty, miodunki i cała masa innych roślin, które w stanie kwitnienia spodziewałem się zobaczyć za rok.
(Do głowy przyszła mi piosenka Kabaretu Starszych Panów... nie zakocham się tej wiosny na przekór... Bo przecież to już trzecia wiosna w tym roku. Człowiek by się wykończył.)
I jeszcze wrzośce kwitnące. Ale jakie olbrzymie?! Niektóre miały i 2 m.
Bez zakochania zszedłem z gór. W miejscowym barze dopadła mnie miłość. Zielone papryczki smażone na oliwie, posypane serem i solą. Obłędne! Tego nie da się opisać.
Tuńczyk z suszonymi pomidorami i warzywami zapieczony w cieście... Mmm... Do tego lampka wina i jest błogość.
W następnym miasteczku, Atapuerca, błogość odleciała. Brak wolnych miejsc... W maju? Ciekawe jak to wygląda w lipcu?
No to do namiotu marsz.