Na Alto del Perdón znajduje się bardzo charakterystyczna rzeźba /na zdjęciu/. W którym roku została ustawiona?
Na poprawne odpowiedzi na blogu czekam do 5 czerwca 2016 r.
Nagroda: drobiazg z Camino.
sobota, 7 maja 2016
Konkurs nr 2
Miało być inaczej.
W sumie pogoda sprzyjała maszerowaniu. Lekko kapało z nieba, ale można było obyć się bez peleryny (na szczęście). Do Viana dotarłem bez większych problemów. Cztery kilometry przed Logroño przyszedł kryzys. Chyba już ostatkiem sił dotarłem do miasta. W sumie dość na dziś. 28 km.
Miałem trochę odpuścić. Centrum Logroño robi wrażenie. Piękne i jednocześnie duże miasto.
I w tak dużym mieście nie było już wolnych miejsc w alberguach. Weekend. Weekend jest jak siesta, tylko bardziej :-P
Małe piwo i pizza na poprawę humoru i w drogę. Wzorem ubiegłego razu powstał plan rozbicia namiotu. Kilka kilometrów za miastem jest jezioro. W barze nad jeziorem dowiedziałem się, że to park natury i nie można robić namiotu. :-) Ale na wieść, że jestem z Polski, Pan wyciągnął zza bufetu pocztówkę z Gniewina. Znakomita większość Polaków nie wie gdzie to jest, a tu proszę. No i jeszcze temat Euro 2012. Tak do kompletu. Trochę dodało to skrzydeł. Niestety na odcinku ponad 12 km od centrum Logroño nie znalazłem miejsca na namiot. Takim oto sposobem dotarłem do Navarette. Zamiast 28 km zrobiło się 40,5 km.
Okazało się, że i tu wszystkie miejsca są zajęte. Ręce mi opadły. Wszedłem do Albergue Municipal de Navarette i tam usłyszałem, że w całym miasteczku nie ma nic wolnego.
Dalej dziś nie idę.
Albergue prowadzi starsze małżeństwo. Bardzo miły Pan i jego małżonka, dość władcza Pani.
W skutek informacji, że jestem z Polski zrobiło się między nimi zamieszanie. Choć mówili między sobą po francusku (ja ni w ząb), to można było zrozumieć o co chodzi. Starszy Pan próbował nakłonić żonę, żeby mnie jakoś przenocować. Żona zaś powtarzała, że nie ma miejsca. Co się okazało. Madame jest Polką. Na koniec podkreśliła, że gdybym nie był Polakiem, musiałbym iść dalej. A wychodząc dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu: Jutro msza w kościele o ósmej!
Idę spać. Na ósmą do kościoła! >:)
7 maja rano.
Kapie z nieba. Nie dobrze. Nadzieja w tym, że największy deszcz był w nocy.
Dziś Viana (+18,3 km), a potem Logroño (+9,5 km).
W sumie w Saint-Jean-Pied-de-Port było przede mną 775 km, dziś już tylko 640 km. No proszę. Od razu lepiej ;-)
To w drogę.
Buen Camino.
6 maja
Obudziłem się jeszcze przed świtem. Ptaki tak śpiewały, że nie dało się już zasnąć. A co tam! Wstanę wcześniej, to o 7 będę już w drodze. Spanie nad rzeką, śniadanie na trawie, pierwszy na szlaku. Wielki piechór to ja! Było jeszcze 10 min do godziny "W", kiedy nie wiadomo skąd, na drodze pojawiał się człowiek. "Hola! Buen Camino!"
Co jest? Jak to mawia pewien łódzki fotografik (bardzo znany jeszcze nie jest :-P) Człowieku!!!
Już bez koszulki lidera ruszyłem w drogę. Na pierwszy ogień Estella. Wszystko szło pięknie do czasu, gdy zgubiłem drogę. Ostatecznie dołożyłem jakieś 7 km i dotarłem pod fontannę wina. W sumie dobre miejsce, bo co teraz zrobić kiedy planuje się 30 km a wychodzi prawie 40. Dramat! Zaczerpnąłem łyk, może dwa wina i poszedłem. Ostatnie 10 km było tragiczne. Dookoła tylko wzgórza, pola i zarośla. I nie ma wyjścia. Trzeba iść. A stopy mówią "nie!". Dotarłem do Los Arcos.
Albergue prowadzi sympatyczna para Niemców. Spanie na strychu. Jest super.
Poszedłem popróbować miejscowych specjałów. Co jadłem? To samo, co wczoraj w cukierni, z tą różnicą, że dziś było to w bagietce!!! Myślę, że bogactwo kuchni lokalnej nie raz mnie jeszcze zaskoczy. ;-)