wtorek, 24 maja 2016

24 maja.

Zaczęło się.
Dziki tłum!
Sarria to początek Camino minimum. Trzeba przejść przynajmniej 100 km, żeby dostać tzw. compostelkę, czyli potwierdzenie przebycia Camino.
Jakby jakiś worek z pielgrzymami pękł był. I zaraz widać, kto pierwszy dzień w drodze. Krokiem sprężystym maszeruje i robi zdjęcia wszystkiemu. Dobrze, że trochę popadło. Piórka trochę zmokły, to i latanie zaraz trudniejsze. Fuj, nie dobry...
Krajobraz pełen pastwisk ogrodzonych kamiennymi murkami. A jak pastwiska, to i krowy z dzwonkami u szyi, i we wsiach jakby drogi niezbyt czyste, a to i zapach zaraz specyficzny... No jakież fajne komentarze padały na tę okoliczność :-)
" - Jak śmierdzi! Fuj!
- Tak wygląda wieś. Chciałaś, to masz. Nigdy na wsi nie byłaś?"
Momentami było zabawnie.
No złośliwy jestem jak nic.

W Portomarín, w sumie większych atrakcji nie ma. Może kościół joannitów, o bryle zupełnie odmiennej od wszystkich wcześniej widzianych. Rynek całkiem przyjemny, z podcieniami, ratuszem, no i tym kościołem dominującym nad całą zabudową.
Miasto leży na wzgórzu, a płynącą rzekę spietrzono, przez co miejscową atrakcją jest całkiem spore jezioro zaporowe.
W pobliżu szkoły jest fajny pomnik. Jak na moje oko - bimbrownictwa, ale może chodzi np. o czekoladę. ;-)
Padało to zdjęć mało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz