niedziela, 29 maja 2016

Finał ligi mistrzów.

Poszedłem do baru za zakrętem ;-)
Było przed siódmą.
Chciałem zamówić coś do jedzenia. Barman pokazał zgaszone światło w kuchni i oznajmił, że kuchnia będzie pracować wieczorem. Szarpnęło mną. Jak to??? To teraz niby świtać zaczyna?
Zamówiłem bocadillos i piwo. Byłem w barze sam.
Przed ósmą pojawili się jacyś ludzie. Cała rodzina. Z dziesięć osób. Dorośli i dzieci. Za chwilę następni. Kwadrans po ósmej bar był pełen. Cześć osób stała w drzwiach. Ok. Weekend. Ale bez przesady.
Gdy barman zmienił kanał telewizyjny, domyśliłem się, o co chodzi.
Finał ligi mistrzów.
Zapaliło się światło w kuchni. Dwie kobiety zaczęły rozstawiać gary, brytfanny, rondle, jakby właśnie remanent robiły. Za chwilę pojawiło się mięso, ziemniaki, warzywa i inne składniki przyszłych dań. Wszystkie potrawy były robione na miejscu. Nawet frytki nie wyszły z zamrażarki, tylko zrobione były ze świeżych ziemniaków. Coś się działo na kuchni, coś już siedziało w piecu. Nawet raz nie brzęknął dzwonek mikrofali. 

Barman co chwilę nakładał na talerzyki małe porcje tego, co przez kuchenne okienko wychodziło i roznosił wszystkim na sali. 

W podrzędnym osiedlowym barze wszystko do jedzenia robione było w tej niewielkiej kuchni i tuż przed podaniem. Dla mnie było to olbrzymie zaskoczenie. 
Najadłem się jak bąk najróżniejszych różności.

Kiedy jednym okiem obserwowałem kuchnię, drugim śledziłem to, co działo się na sali. W chwili, gdy padł pierwszy gol, wiedziałem, komu tu trzeba kibicować. Gol i wszyscy podnieśli się z krzeseł, krzyki, śpiewy, wymachiwanie rękami... Mężczyźni, kobiety, dzieci.

Klimat zrobił się jak na dobrym weselu. Ale porażki RM też budziły wiele emocji, tyle, że trochę inaczej okazywanych ;-) Każdy krzyczał do telewizora tak, jakby to właśnie jego słowa miały zostać usłyszane na murawie stadionu. 
W przerwie wracały rodzinne dyskusje sprzed meczu, jakby go wcale nie było.
Druga połowa i to samo. Bar trzeszczał w szwach. Klimat niesamowity.
Kiedy dziś rano poszedłem na poranną kawę i ciastko... tam wczorajszy wieczór jeszcze trwał w najlepsze. Z tą różnicą, że tylko panowie zostali na placu boju, w stanie ciała i umysłu, które wskazywały jednoznacznie, kto wygrał mecz.

Zastanawiam się, jak to działa?
Ale widać można.
Tego też chciałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz