czwartek, 26 maja 2016

26 maja. Eukaliptusowe lasy.

Źle mi się tej nocy spało. Łóżko skrzypiało przy najmniejszym ruchu, tercet egzotyczny chrapał okrutnie. Od czwartej o niczym innym nie myślałem, jak tylko już iść. Przed piątą zaczęły się pierwsze ruchy, to wykorzystując okazję wstałem, szybko się spakowałem i w drogę. O szóstej byłem już na ulicy i wpatrywałem jakiegoś otwartego baru. Długo to nie zajęło. Kwadrans po szóstej już piłem poranną kawę.
Wymaszerowałem z miasta kilka minut później. Gwiazdy były na niebie.
Za ostatnimi zabudowaniami otworzyła się rozległa panorama na okoliczne wzgórza. W golinach zaległy jeszcze poranne mgły i tylko szczyty niczym wyspy wystawały z wielkiego morza mleka.
Niebawem zaczęło się rozjaśniać, mgły opadać, a wszystko rzucać długie cienie. Krajobraz rysował się ciepłych barwach.
Robiło się ciepło. Ale nie 30 st. C, oj nie. Ciepło jak na tutejsze (mam takie wrażenie) standardy. Wg prognozy pogody będzie maksymalnie 18 st. C i może popadać i zagrzmi.
W pierwszej kolejności droga prowadziła przez lasy dębowe. Drzewa oplecione bluszczem tak gęsto, jakby ten chciał właśnie wycisnąć z nich ostatnie soki. Mokra po wczorajszym deszczu ściółka pachniała tak, jak tylko las dębowy pachnieć może, wyraźnie i ostro. Potem łąki niedawno co skoszone pachnące świeżym sianem. Dalej plantacje sosny wygrzane już przedpołudniowym słońcem z powietrzem słodkim i żywicznym. A na koniec lasy eukaliptusowe, w których zapach jak w aptece.
Czasem gdzieś nad strumykiem zielsko nadwodne swoją aromatyczną nutę dorzuciło.
Wyjątkowo pachnący dzień.
O 14 dotarłem do Arzúa. 39 km do Santiago. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz