Obudziłem się... Wróć, obudzono mnie o 5.40. Nie otworzyłem oczu, ale słyszałem głosy dobiegające z ulicy. W półśnie wymyśliłem, że to na pewno miejscowi pastuszkowie wypędzają owce na pastwisko. Jak pięknie... Owiec nie słyszę, ani krów, tylko stuknie kijów nordic walking o asfalt!!!
Pogłupieli!
Wstałem. Namiot mokry. W nocy padało.
Spakowałem się i w drogę. Nic tu po mnie. 7.10 bylem już w drodze. Śniadanie w następnej wsi... za 6,5 km.
W Ledigos byłem chwilę po ósmej.
Miejscowy już siedzą przy barze, barman kołysze się po drugiej stronie. Co jest? A w powietrzu unosi się swoisty zapach, ale nie kawy, tylko lokalnego bimbru.
Pięknie jest. Muzyczka gra. Nie wiem, czy oni dzień kończą, czy zaczynają.
Barman podając kawę wymamrotał: hm, mmm, hm... peregrino!
Weekend...
niedziela, 15 maja 2016
15 maja. Poranek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz