wtorek, 17 maja 2016

Przez León.

Plan nie został zrealizowany w 100%. Miał być San Martin del Camino a jest Villadangos del Páramo. Kolejna miejscowość, prze którą samochody tylko przejeżdżają, a jeżeli coś więcej, to otwierają okno, żeby wyrzucić peta.
Też pięknie. Ostatecznie 33 km przeszedłem.
León. Idąc przez przedmieścia odnieść można wrażenie, że pół miasta jest na sprzedaż lub do wynajęcia.
Ale już za murami starego miasta jest inaczej. Wąskie uliczki, kolorowe kamieniczki... zupełnie inny świat.
Zwiedziłem katedrę. Budowla wzniesiona z kamienia i światła. Niezwykła, a niezwykłość swą zawdzięcza dziesiątkom witraży. Kolorowe światło zdobi wnętrze strzelistej budowli. Obok jest muzeum katedralne. Wielka kolekcja sztuki sakralnej, ale i nie tylko. Część poświęconą malarstwu i rzeźbie stanowią eksponaty z XII w. i kolejnych. Ale ekspozycja historyczna to już np. monety, narzędzia, ozdoby z okresu rzymskiego. Było na czym oko zawiesić. I tu peregrinos nie zaglądają...
Szkoda było opuszczać to miasto. Dokładniej... jego starówkę. Ale trzeba kilku dni, żeby León zwiedzić jak się należy.
Potem już tylko standard. Castilla y León w całej okazałości. Aż do końca trasa wzdłuż głównej drogi.
Znów żołny z jaskółkami buszują w małych miasteczkach, dudki, kukułki na peryferiach i bociany na każdym kościele. A i tak zszokowany byłem na widok bocianiego gniazda w samym centrum Leónu.
Zabalowałem trochę zwiedzając León, toteż do mety nie dotarłem. Nie żal ani odrobinę.
W lokalnym barze starsi panowie grają w karty. Znów emocje sięgają zenitu.
P.S. Zadziwiające, że tu nadal w tv koło fortuny ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz