środa, 11 maja 2016

11 maja

Piękny urodzinowy poranek. Obudziłem się koło 6. Słyszę, że kapie. Bębni o namiot, aż miło. No dobrze, jeszcze chwilę. Ale są sprawy, których na później odłożyć się nie da. Wychodzę. 6.10. Zimno, ciemno, mokro i już jakiś nawiedzony peregrino z czołówką maszeruje. No, nieźle! Świr! Wracam do namiotu... Całe stado leci. Myślałem, że tamten to szczególny przypadek, ale to był pilot... Reszta brnęła przez noc za nim.
Położyłem się. Jeszcze kilka chwil. Słyszę, że kolejny klucz leci i zaczęły się pozdrowienia, Buen Camino. No to już snu nie będzie. 

Wstałem. Zjadłem śniadanie i w drogę do Burgos. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz