W sumie pogoda sprzyjała maszerowaniu. Lekko kapało z nieba, ale można było obyć się bez peleryny (na szczęście). Do Viana dotarłem bez większych problemów. Cztery kilometry przed Logroño przyszedł kryzys. Chyba już ostatkiem sił dotarłem do miasta. W sumie dość na dziś. 28 km.
Miałem trochę odpuścić. Centrum Logroño robi wrażenie. Piękne i jednocześnie duże miasto.
I w tak dużym mieście nie było już wolnych miejsc w alberguach. Weekend. Weekend jest jak siesta, tylko bardziej :-P
Małe piwo i pizza na poprawę humoru i w drogę. Wzorem ubiegłego razu powstał plan rozbicia namiotu. Kilka kilometrów za miastem jest jezioro. W barze nad jeziorem dowiedziałem się, że to park natury i nie można robić namiotu. :-) Ale na wieść, że jestem z Polski, Pan wyciągnął zza bufetu pocztówkę z Gniewina. Znakomita większość Polaków nie wie gdzie to jest, a tu proszę. No i jeszcze temat Euro 2012. Tak do kompletu. Trochę dodało to skrzydeł. Niestety na odcinku ponad 12 km od centrum Logroño nie znalazłem miejsca na namiot. Takim oto sposobem dotarłem do Navarette. Zamiast 28 km zrobiło się 40,5 km.
Okazało się, że i tu wszystkie miejsca są zajęte. Ręce mi opadły. Wszedłem do Albergue Municipal de Navarette i tam usłyszałem, że w całym miasteczku nie ma nic wolnego.
Dalej dziś nie idę.
Albergue prowadzi starsze małżeństwo. Bardzo miły Pan i jego małżonka, dość władcza Pani.
W skutek informacji, że jestem z Polski zrobiło się między nimi zamieszanie. Choć mówili między sobą po francusku (ja ni w ząb), to można było zrozumieć o co chodzi. Starszy Pan próbował nakłonić żonę, żeby mnie jakoś przenocować. Żona zaś powtarzała, że nie ma miejsca. Co się okazało. Madame jest Polką. Na koniec podkreśliła, że gdybym nie był Polakiem, musiałbym iść dalej. A wychodząc dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu: Jutro msza w kościele o ósmej!
Idę spać. Na ósmą do kościoła! >:)
sobota, 7 maja 2016
Miało być inaczej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz